Wpędził Was ktoś kiedyś w sytuację, w której wykonując polecenie służbowe, wiedzieliście to, czego nie mieliście wiedzieć, dodatkowo inni myśleli, że wiedzą, że wy nie wiecie, a prawda jest inna? Skomplikowane, nie? Najadłem się trochę strachu w sytuacji, która ostatecznie okazała się nawet zabawna…
– Jarek! Gdzie jesteś? Aaaa tu cię mam, skończyłeś już dzisiaj planowe prace? – Głos Helgi, byłej żony szefa, dalej prowadzącej z nim wspólny biznes, był jak zwykle skrzekliwy i chrapliwy zarazem, jak to u nałogowych palaczy często bywa.
– Tak, skończyłem, czy trzeba zrobić coś jeszcze?
– Wiesz, w zasadzie możesz skończyć dzisiaj wcześniej, ale byłabym ci wdzięczna gdybyś wyświadczył mi przysługę.
– Tak? O co chodzi?
– Trzeba pilnie dostarczyć tą paczkę pod wskazany adres i przekazać ją do rąk adresata, koniecznie i tylko jemu.
Zerknąłem na adres i już wiedziałem, że wcześniejsze wyjście z pracy wcale nie oznacza, że wcześniej będę w domu.
***
Kartonowe pudło nie było ani duże , ani ciężkie. Nazwisko adresata nic mi nie mówiło, ale adres już tak . Miejsce
w dzielnicy Bronx raczej nie kojarzyło się z chętnie odwiedzaną lokalizacja, a już na pewno nie z bezpieczeństwem.
Z kwaśna miną, bez możliwości rezygnacji, chwyciłem pudło i już miałem wyjść, gdy zasapana sekretarka szefa, przemknęła
obok jak lokomotywa i ledwie słyszalnym szeptem syknęła:
– Zaczekaj na mnie przy windzie, muszę ci coś koniecznie powiedzieć.
I już jej nie było, tylko drzwi holu zamykając się z głośnym klapnięciem, potwierdziły, że ktoś mnie wyprzedził w drodze na hol.
c.d.n.